Historia życia (i śmierci) braci Kennedych zapewne większości z nas jest bardzo dobrze znana. Jest to temat licznych filmów, dokumentów i książek. Większość z nich to dzieła o charakterze martylogiczno-sentymentalnym, podniesionych nieraz do rangi mitu. Obraz Esteveza zasadniczo wpisuje się w ten nurt bo jest to hołd dla R. Kennedy'ego, ale co ciekawe jest to również próba uchwycenia tamtych dni i tamtego nastroju panującego wśród pewnych ludzi (taki mały przekrój społeczeństwa).
Jednak sposób w jaki się do tego zabrano budzi mieszane odczucia. Film pod względem fabuły zawodzi. Za dużo wątków, za dużo ludzi (gwiazd), za dużo chaosu, patosu i pustego sentymentu w tej opowieści. Oglądając go czuje się pewną niespójność, niedosyt, i jakby brak czegoś istotnego-napięcia, tajemniczości. Ot zwykli ludzie, w zwykłym miejscu przez przypadek zastrzelony polityk.
Dużym plusem są archiwalne zdjęcia, filmy, przemówienia i dobrze dobrana muzyka. Jednak jako całość to za mało by stać się "pomnikiem", na miarę filmu JFK.